Jezus Cię Kocha! Po prostu.

"Ostateczna Wyprawa - Zastępy piekielne maszerują" | Rick Joyner

January 26, 2024 jezusciekocha.pl Season 1 Episode 7
Jezus Cię Kocha! Po prostu.
"Ostateczna Wyprawa - Zastępy piekielne maszerują" | Rick Joyner
Show Notes Transcript

O tym, jak ważne jest, aby chrześcijanie stali w miejscu nazwanym "Jedność Braci". A także o tym, co dzieje się w świecie duchowym kiedy mają oni oczy zaślepione pychą, samousprawiedliwieniem, przyzwoitością, własną ambicją, niesprawiedliwym sądem i zazdrością.
Fragment książki: "Ostateczna Wyprawa - Zastępy piekielne maszerują" Ricka Joynera czyta pastor Miron Wojnowski. Zachęcamy do zakupu całej trylogii, jest to niezwykle wartościowa i otwierająca oczy pozycja - ważna lektura dla każdego świadomego chrześcijanina.

Książkę możesz kupić tutaj: https://lm.jezusciekocha.pl/ostateczna-wyprawa

 Jezus Cię Kocha! Po prostu.

Witajcie kochani na kolejnym odcinku podcastu „Jezus Cię kocha! Po prostu.” Dziś chcielibyśmy podzielić się fragmentem książki „Ostateczna wyprawa: Zastępy piekielne maszerują.” Wspaniałego męża Bożego, którego bardzo szanujemy, Ricka Joynera. Niech ten fragment będzie ku napomnieniu i przestrodze dla nas wszystkich, wierzących chrześcijan. Część pierwsza. Zastępy piekielne maszerują.

Ta demoniczna armia była tak wielka, że rozciągała się tak daleko, jak tylko mogłem dosięgnąć wzrokiem. Była podzielona na oddziały, z których każdy niósł inną chorągiew. Główne oddziały maszerowały pod chorągwiami pychy, samousprawiedliwiania, przyzwoitości, własnej ambicji, niesprawiedliwego sądu i zazdrości. Oddziałów zła, które znajdowały się poza zasięgiem mojego wzroku, było jeszcze więcej. Jednak te, które stały na czele straszliwego piekielnego wojska, wydawały się najpotężniejsze. Przywódcą tej armii był sam oskarżyciel braci. Broń, której używały piekielne zastępy, również miała swoje nazwy.

Miecze były nazwane zastraszenie, włócznie zostały nazwane zdrada, zaś strzały określono jako oskarżenie, plotka, oszczerstwo oraz krytykanctwo. Zwiadowcy i małe kompanie demonów o takich nazwach jak odrzucenie, gorycz, nieprzebaczenie i pożądanie były wysyłane przed całą armią, aby przygotować główny atak. Pomimo mniejszej liczebności małe oddziały oraz zwiadowcy nie byli wcale słabsi od wielkich dywizji, które za nimi szły. Ich liczebność była mniejsza ze względów strategicznych. Tak samo, jak Jan Chrzciciel otrzymał nadprzyrodzone namaszczenie, aby chrzcić masy i przygotowywać je dla Pana, te mniejsze demoniczne oddziały otrzymały nadprzyrodzoną złą moc, aby "chrzcić masy". Pojedynczy demon rozgoryczenia może rozsiać swoją truciznę wśród wielu ludzi, nawet całych ras i kultur. Demon pożądania może uchwycić się pojedynczego wykonawcy, filmu oraz reklamy i wysłać coś, co wydaje się być jak pioruny elektrycznego szlamu, które mogą uderzyć i znieczulić wielkie tłumy ludzi.

Wszystko to służyło przygotowaniu do nadejścia wielkich zastępów zła, które podążały za nimi. Chociaż armia ta wyruszyła specjalnie przeciw Kościołowi, również atakowała każdego, kogo mogła. Wiedziałem, że szukała sposobu, aby zapobiec nadchodzącemu Bożemu ruchowi, który miał na celu zgarnięcie wielkiej liczby ludzi do Kościoła. Główną strategią tej armii było tworzenie podziałów na każdym możliwym poziomie relacji: Kościołów ze sobą, wspólnot z ich pastorami, mężów z żonami, dzieci z rodzicami, a nawet dzieci ze sobą. Zwiadowcy byli wysyłani, by znaleźć w Kościołach, rodzinach czy też u osób indywidualnych miejsca dostępu, przez które takie duchy jak odrzucenie, zgorzknienie czy pożądanie mogły wejść i działać. Następnie przez te miejsca miał wlewać się demoniczny wpływ i kompletnie przytłaczać swoje ofiary. Najbardziej szokowało w tej wizji to, że zastępy nie dosiadały koni, ale głównie chrześcijan.

Większość z nich była dobrze ubrana, szanowana i miała wygląd ludzi zadbanych, a także dobrze wykształconych, choć wydawało się również, że byli tam przedstawiciele z prawie każdego zawodu. Podczas gdy ci ludzie wyznawali chrześcijańskie prawdy, aby uspokoić swoje własne sumienie, żyli życiem zgodnym z mocami ciemności. Kiedy przyjmowali do swojego życia prawdy ciemności, zapisane im demony rosły i tym łatwiej kierowały ich działaniami. Większość wierzących stała się nosicielami więcej niż jednego demona, chociaż jeden z demonów wyraźnie dowodził pozostałymi. Natura dowodzącego demona dyktowała, w jakim oddziale maszerował. Chociaż dywizje maszerowały razem, wydawało się, że cała armia była na skraju chaosu. Np. demony nienawiści nienawidziły innych demonów tak samo jak chrześcijan.

Demony zazdrości były zazdrosne jeden o drugiego. Jedynym sposobem, w jaki przywódcy tych piekielnych zastępów zapobiegali temu, by demony walczyły ze sobą, było utrzymanie ich nienawiści skupionej na ludziach, których dosiadały. Jednakże to właśnie ci ludzie często wszczynali walki między sobą. Przypomniałem sobie, że niektóre z armii, które w Piśmie Świętym walczyły przeciwko Izraelowi, skończyły niszcząc się wzajemnie dokładnie w ten sposób. Kiedy ich zamiar przeciw Izraelowi został udaremniony, wściekłość wymknęła się spod kontroli i zaczęli walczyć sami ze sobą. Zauważyłem, że te demony dosiadały chrześcijan, ale nie były w ich wnętrzu, jak w przypadku tych, którzy chrześcijanami nie byli. To było oczywiste, że wystarczyłoby, tylko żeby wierzący przestali zgadzać się z tymi demonami, by się od nich uwolnić.

Na przykład, gdyby chrześcijanin, którego dosiada demon zazdrości, zacząłby kwestionować zazdrość, ten demon osłabłby bardzo szybko. Kiedy coś takiego by się stało, osłabiony demon krzyczałby i dowódca jego dywizji skierowałby wszystkie demony będące wokół tego chrześcijanina, aby go atakowały, aż zazdrość znowu by w nim wzrosła. Gdyby to nie działało, demony zaczynały cytować pismo, wypaczając je w taki sposób, który usprawiedliwiałby zgorzkniałość, oskarżycielstwo oraz inne szatańskie wpływy, które rozprzestrzeniały. Choć moc demonów była w oczywisty sposób prawie całkowicie zakorzeniona w sile podstępu, a mimo to udało im się zwieść tych chrześcijan do tego stopnia, że mogły ich używać, oni byli przekonani, że są używani przez Boga. Działo się tak, ponieważ prawie każdy niósł chorągiew samousprawiedliwienia, a ci, którzy maszerowali, nie byli w stanie zobaczyć nawet chorągwi, które wyrażały prawdziwą naturę tych oddziałów. Kiedy spojrzałem daleko aż na tyły tej armii, zobaczyłem samego oskarżyciela. Zacząłem rozumieć jego strategię i byłem zdumiony tym, że było to takie proste.

Wiedział on, że podzielony dom nie mógł się ostać, a jego armia reprezentowała próbę wprowadzenia takiego podziału do kościoła, by stał się bezsilny i nieefektywny. Było bardzo widoczne, że jedynym sposobem, w jaki oskarżyciel mógł zrealizować swój plan, było użycie chrześcijan do wojny przeciwko ich braciom i to dlatego prawie każdy w głównych oddziałach był chrześcijaninem lub przynajmniej osobą podającą się za chrześcijanina. Każdy krok, który ci zwiedzeni wierzący dokonywali w posłuszeństwie oskarżycielowi, wzmacniał jego władzę nad nimi. To powodowało, że jego pewność siebie wraz z pewnością siebie wszystkich jego dowódców rosła wraz z postępem armii w jej marszu naprzód. Było oczywistym, że siła tej armii polegała na tym, że chrześcijanie zgadzali się na zło. Za oddziałami, które szły z przodu, ciągnęło się mnóstwo innych chrześcijan, którzy stali się więźniami tej armii. Wszyscy spośród chrześcijańskich jeńców byli zranieni oraz pilnowani przez mocniejsze demony strachu, które same wydawały się być bardziej więźniami niż demonami w tej armii.

Ku zaskoczeniu, ci więźniowie wciąż posiadali swoje miecze i tarcze, ale ich nie używali. Prawdziwym szokiem było widzieć, że tak wielu mogło być trzymanych jako jeńcy przez tak nieliczne i małe demony strachu. Gdyby ci chrześcijanie tylko zechcieli użyć broni, którą mieli, z łatwością by się uwolnili i prawdopodobnie wyrządziliby ogromne szkody całym tym piekielnym zastępom. Ale zamiast tego ulegle maszerowali wraz z nimi. Niebo ponad więźniami było czarne od sępów zwanych depresją. Sporadycznie sępy te lądowały na ramionach jeńców i wymiotowały na nich. Te wymiociny to było potępienie.

Kiedy wymiociny spadały na jeńca, ten prostował się trochę i tak maszerował przez jakiś czas, aby następnie zwiotczeć, stając się słabszy niż poprzednio. Ponownie zastanawiałem się, dlaczego ci więźniowie po prostu nie zabiją tych sępów swoimi mieczami, co mogliby zrobić z ogromną łatwością. Czasami słabsi więźniowie potykali się i upadali, a jak tylko padli na ziemię, inni więźniowie zaczynali dźgać ich swoimi mieczami, gardząc nimi za ich słabości. Wtedy nadlatywały sępy i zaczynały pożerać leżących, zanim ci nawet umarli. Pozostali chrześcijańscy jeńcy stali i patrzyli na to z aprobatą, sporadycznie dźgając leżących ponownie swoimi mieczami. Kiedy tak się temu przyglądałem, zdałem sobie sprawę, że jeńcy myśleli, że wymiociny potępienia były prawdą od Boga. Wtedy pojąłem, że ci więźniowie właściwie sądzili, iż maszerują w armii Boga.

To dlatego nie zabijali tych małych demonów strachu czy sępów, oni uważali ich za bożych posłańców. Ciemność powodowana przez chmurę tych padlinożernych ptaków sprawiała, że tym jeńcom tak trudno było zobaczyć, że naiwnie akceptowali wszystko jako coś, co pochodzi od Pana. Uważali więc, że ci upadający byli osądzeni przez Pana. Atakowali ich, będąc przekonanym, że pomagają Bogu. Jedynym pokarmem, jaki był dostarczany więźniom, były wymioty sępów. Ci, którzy odmawiali ich spożywania, po prostu słabli, aż w końcu upadali. Ci, którzy to jedli, stawali się na chwilkę silniejsi, ale była to siła pochodząca od złego.

Potem słabli, chyba że pili wodę zgorzknienia, którą wciąż im proponowano. Po wypiciu tej gorzkiej wody sami wymiotowali na innych. Kiedy tylko jeden z więźniów zaczynał to robić, demon, który czekał na swoją kolej, wspinał się na niego i odjeżdżał na nim do jednego z głównych oddziałów. Szatański śluz Gorszy od sępich wymiocin był odpychający śluz, który demony oddawały w postaci moczu lub innych odchodów na tych chrześcijan, których dosiadały jako wierzchowce. Tą zawiesiną była pycha, własne ambicje itd. w zależności od natury demonów tworzących oddział. Śluz ten sprawiał, że chrześcijanie czuli się lepiej niż w przypadku wymiocin potępienia serwowanych im przez demony, co sprawiało, że łatwo wierzyli, iż demony były posłańcami Boga.

Tak właściwie to uważali, że ten śluz był namaszczeniem Ducha Świętego. Czułem do tej armii taką odrazę, że chciałem umrzeć. Ale wtedy doszedł do mnie głos Pana mówiący: „To jest początek armii wroga Dnia Ostatniego. Jest to ostateczne zwiedzenie, które szatan przynosi. Jego największa moc zniszczenia może objawić się wtedy, kiedy chrześcijanie atakują się nawzajem. Przez całe wieki używał tej armii, ale nigdy wcześniej nie był w stanie użyć tak wielu chrześcijan do osiągnięcia swego celu jak teraz. Nie obawiaj się, ja również mam swoją armię”.

Musisz teraz powstać i walczyć, ponieważ nie ma już dłużej żadnego miejsca, aby ukryć się przed tą wojną. Musisz walczyć za moje królestwo, za prawdę i za tych, którzy zostali zwiedzeni. To słowo od Pana dodało mi tyle odwagi, że sądząc, iż mnie posłuchają, natychmiast zacząłem wołać do chrześcijan, którzy byli uwięzieni, że zostali zwiedzeni. Kiedy to zrobiłem, wydawało się, że cała armia zwróciła swoją uwagę na mnie, a chmura strachu i depresji, która unosiła się nad nimi, zaczęła podążać w moim kierunku. Wciąż wołałem, ponieważ sądziłem, że chrześcijanie się przebudzą i zdadzą sobie sprawę z tego, co się z nimi działo. Zamiast tego, wielu z nich zaczęło sięgać po swoje strzały i strzelać w moim kierunku. Pozostali wahali się, jakby nie byli pewni, co ze mną zrobić.

Zdałem sobie sprawę, że przemówiłem przedwcześnie i że popełniłem bardzo głupi błąd. Wtedy odwróciłem się i zobaczyłem armię Pana stojącą za mną. Były tam tysiące żołnierzy, a mimo to wróg miał ogromną przewagę liczebną. To mnie zszokowało i wprowadziło w stan przygnębienia, ponieważ wydawało się, że o wiele więcej chrześcijan było używanych przez złego, niż służyło w armii Pana. Wiedziałem, że bitwa, która miała się właśnie rozpocząć, będzie uznana za wielką chrześcijańską wojnę domową, jako że niewielu było w stanie zrozumieć, jakie ciemne siły stoją za tym właśnie rozpoczynającym się konfliktem. W miarę jak przyglądałem się bliżej armii Pana, cała ta sytuacja wydawała się nawet bardziej jeszcze zniechęcająca. Tylko nieliczni byli w pełni przyodziani w swoje zbroje.

Wielu miało na sobie tylko jedną lub dwie części z całej zbroi, a niektórzy nie mieli na sobie żadnego elementu zbroi. Duża część armii już była poraniona. Zdawałem sobie sprawę niestety, że większość z tych, którzy byli odziani w pełną zbroję, miała bardzo małe tarcze, które nie mogły ochronić ich przed nadchodzącym atakiem. Bardzo nieliczni z tej grupy byli odpowiednio przeszkoleni w użyciu swojej broni. Ku mojemu dalszemu zaskoczeniu, ogromna większość tych żołnierzy to kobiety i dzieci. Za armią wlókł się tłum, który w swej naturze wydawał się zupełnie inny od jeńców. Ci, którzy tworzyli ten tłum, zdawali się być nadmiernie szczęśliwi, jakby byli poddani działaniu jakichś środków.

Grali w gry i śpiewali piosenki. Świętowali i wędrowali od jednego małego obozu do drugiego. To przypominało atmosferę festiwalu Woodstock. Pobiegłem w kierunku armii Pana, aby uciec przed atakiem, wiedząc, że złe sępy skierują go przeciwko mnie. Jakby nie patrzeć, wyglądało na to, że jesteśmy po to, by doświadczyć jednostronnego pogromu. W sposób szczególny martwiłem się o tłum, który wlókł się za armią Pana, więc podniosłem głos ponad wrzawę, aby ostrzec ich przed bitwą, która miała się zaraz rozpocząć. Tylko kilku było w stanie mnie usłyszeć, a ci, którzy usłyszeli, przekazali mi znak pokoju i powiedzieli, że nie wierzą w wojnę.

Po tym, jak pewna grupa z całego tłumu zapewniła mnie, że Pan nie pozwoliłby, aby spotkało ich cokolwiek złego, zacząłem im wyjaśniać, że Pan dał nam zbroję, gdyż potrzebujemy jej ze względu na to, co wkrótce miało nastąpić. Na to mi odpowiedzieli, że przybyli do miejsca pokoju i radości, gdzie nic takiego, o czym mówię, nie może im się przydarzyć. Zacząłem się usilnie modlić do Pana, aby powiększył tarcze tych, którzy mieli na sobie zbroję i aby pomógł chronić tych, którzy nie byli gotowi na tę bitwę. Wtedy podszedł do mnie posłaniec, wręczył mi trąbę i kazał szybko w nią dąć. Kiedy tak uczyniłem, ci, którzy mieli na sobie przynajmniej jakiś fragment zbroi, odpowiedzieli kierując na mnie swoją uwagę. Przyniesiono im więcej elementów zbroi, które szybko na siebie włożyli. Zwróciłem uwagę na to, że ci, którzy byli ranni, nie umieszczali elementów zbroi na swoich ranach.

Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć na ten temat, posypały się na nas strzały wroga. Ci, którzy nie mieli na sobie pełnej zbroi, odnieśli rany, a ci, którzy zbroją nie zasłonili swoich ran, zostali zranieni w te same miejsca. Ci, w których uderzyły strzały oszczerstwa, natychmiast zaczęli szkalować tych, którzy nie odnieśli ran. Ci, których zraniły strzały plotki, zaczynali plotkować i tak wkrótce w naszym własnym obozie utworzył się znaczący podział. Czułem, że byliśmy na skraju zniszczenia samych siebie, tak jak niektóre z pogańskich armii opisanych w piśmie uczyniły powstając, by zabijać się wzajemnie. Przerażające było uczucie beznadziejności. Nadciągają sępy.

Wtedy runęły na nas z góry sępy, aby porwać rannych i dostarczyć ich do obozu wroga jako więźniów. Ranni wciąż mieli miecze i mogliby w łatwy sposób powalić sępy, ale tego nie robili. Właściwie to dobrowolnie dawali się porwać, ponieważ byli tak wściekli na tych, którzy nie zostali ranni w ten sam sposób, co oni. Szybko pomyślałem o tłumie, który znajdował się na tyłach armii i pobiegłem zobaczyć, co się z nimi stało. Wydawało się to niemożliwe, ale tam sceneria była jeszcze gorsza. Tysiące leżały na ziemi, rannych i jęczących. Niebo nad nimi było ciemne od sępów, które porywały ich, ale stali się więźniami wroga.

Wielu z tych, którzy nie zostali ranni, siedziało tam po prostu w otępieniu spowodowanym niedowierzaniem. Oni także byli porywani przez sępy. Chociaż garstka starała się odpędzać sępy, to ponieważ nie mieli właściwej broni, sępy nie zwracały na to żadnej uwagi. Ranni byli tak wściekli, że grozili każdemu i odrzucali każdego, kto starał im się pomóc, ale stawali się posłusznie i ulegli wobec sępów. Ci spośród tłumu, którzy nie byli ranni i starali się odpędzić sępy, zaczęli uciekać z pora bitwy. To pierwsze starcie z wrogiem było tak niszczycielskie, że sam zacząłem odczuwać pokusę, by przyłączyć się do ucieczki. Wtem niesamowicie szybko niektórzy z tych, którzy uciekli, pojawili się ponownie, nosząc na sobie pełną zbroję i trzymając w ręku wielkie tarcze.

To była pierwsza odrobina zachęty, którą pamiętam, że zobaczyłem. Nastrój powracających żołnierzy zmienił się w wielką determinację. Nabrałem pewności, że choć wcześniej byli zwiedzeni, teraz już nie dadzą się tak łatwo oszukać. Zaczęli zajmować miejsca tych, którzy upadli oraz formować nowe szeregi, aby ochronić tyły i boki wojsk. Dodało to pozostałym wielkiej odwagi i wszystkich ogarnęła ogromna chęć walki. Natychmiast też pojawiły się trzy wielkie anioły o imionach Wiara, Nadzieja i Miłość. Stanęły one na tyłach armii.

Zobaczyliśmy, że wszystkie tarcze zaczęły wzrastać, a rozpacz szybko przerodziła się w wiarę, mocną i wypróbowaną przez doświadczenia. Droga ku górze Teraz każdy miał miecz nazwany Słowo Boże oraz strzały nazwane według różnych biblijnych prawd. Chcieliśmy ostrzelać wroga, ale nie wiedzieliśmy w jaki sposób uniknąć zranienia chrześcijan dosiadanych przez demony. Wtedy doszliśmy do wniosku, że kiedy prawda w nich uderzy, przebudzą się i zaczną walczyć ze swoimi ciemiężycielami. Tak jak niektórzy spośród nas wystrzeliłem kilka strzał, prawie wszystkie uderzyły w chrześcijan, jednakże kiedy strzały prawdy się w nich wbijały, oni wcale się nie budzili, ani nie upadali ranni, lecz stawali się rozwścieczeni, a dosiadające ich demony bardzo rosły w siłę. Wszystkich nas to zszokowało i zaczęliśmy czuć, że bitwa jest niemożliwa do wygrania. Mimo to, mając ze sobą wiarę, nadzieję i miłość, byliśmy przekonani, że przynajmniej możemy utrzymać nasze stanowiska.

Wtedy ukazał się jeszcze jeden wielki anioł o imieniu Mądrość i pokierował nas do walki na górę, która była za nami. Na różnych poziomach góry, tak daleko jak tylko sięgaliśmy wzrokiem, znajdowały się półki skalne. Na każdym wyższym poziomie półki stawały się węższe i trudniej było na nich stanąć. Każdy z poziomów nosił nazwę jednej z biblijnych prawd. Niższe nosiły nazwy fundamentalnych prawd, takich jak zbawienie, uświęcenie, modlitwa i wiara, a wyższe nosiły nazwy głębszych prawd. Im wyżej się wspinaliśmy, tym większe stawały się zarówno nasze tarcze, jak i miecze. Coraz mniej strzał wroga mogło dosięgnąć naszych pozycji.

Tragiczny błąd Niektórzy z tych, co pozostali na niższych poziomach, zaczęli zbierać strzały wroga i używać ich do strzelania w odwecie. To był bardzo poważny błąd. Demony z łatwością unikały strzał, pozwalając, by uderzały chrześcijan. W momencie, gdy chrześcijanin został ugodzony przez jedną ze strzał oskarżenia lub oszczerstwa, nadlatywał demon zgorzknienia lub wściekłości i usadawiał się na tej strzale. Demony mógł zacząć opróżniać się ze swojej trucizny wprost na chrześcijanina. Mając więc, oprócz posiadanych już demonów pychy i samousprawiedliwienia, jeszcze dwa lub trzy demony, chrześcijanin był przemieniany na wykrzywiony obraz samych demonów. Znajdując się na wyższych poziomach, mogliśmy to widzieć, ale ci znajdujący się na niższych, kiedy używali strzał wroga, nie byli w stanie tego zobaczyć.

Około połowa z nas postanowiła wspiąć się wyżej, podczas gdy pozostali zeszli niżej, by wyjaśnić znajdującym się tam, co się działo. Każdy zatem został ostrzeżony, by się wspinać i nie przestawać, poza kilkoma, którzy pozostawali na swoich poziomach, aby wspierać wspinaczkę pozostałych żołnierzy. Kiedy dotarliśmy do poziomu o nazwie Jedność Braci, żadna ze strzał wroga nie mogła już nas dosięgnąć. Wielu z naszego obozu zdecydowało, że nie potrzebują już wspinać się wyżej. Rozumiałem to, ponieważ z każdym nowym poziomem stawianie kroków stawało się coraz bardziej niepewne. Jednakże ja, w miarę jak wchodziłem wyżej, czułem się silniejszy i bardziej wprawny we władaniu bronią, więc kontynuowałem wspinaczkę. W tym miejscu się zatrzymamy.

Kochani, zachęcamy każdego z Was do przemyślenia tego, co usłyszeliście, oraz do przeczytania w całości książki Ricka Joynera „Ostateczna Wyprawa — Zastępy piekielne maszerują”. Niech ciało Jezusa Chrystusa wzrasta w jedności. Naszą modlitwą jest, abyśmy wszyscy stanęli co najmniej w miejscu nazwanym „Jedność Braci”. Dziękuję Ci, Jezu, za każdą osobę, która słuchała tego przesłania i błogosławię życie każdego z nich w imieniu Jezusa. Amen.